ARCHITEKTURA

STRONA GŁÓWNA  /  ARCHITEKTURA  /  OPINIE  /  Czuję się budowniczym str. 1

Czuję się budowniczym

Czuję się budowniczym

Fot. Stelmach i Partnerzy


W Polsce przestrzeń kształtują nie urbaniści i architekci, ale niekompetentni, cyniczni prawnicy - mówi dr arch. Bolesław Stelmach.


Redakcja: Architekt to taki specjalista, który w zaciszu swojej pracowni kreśli projekt budynku, ale faktycznie wzniesie go zespół fachowców z innych dziedzin: inżynierowie, budowlańcy. Zgadza się Pan z tym podziałem ról?

dr arch. Bolesław Stelmach: Czuję się przede wszystkim budowniczym, tak jak rozumiał to Mies van der Rohe. Z greckiego architektos to „najważniejszy rzemieślnik, najważniejszy cieśla”, który realizuje wizję domu. Najwięcej zawdzięczam inżynierom branżowym i majstrom na budowie. Od tych, którzy leją beton i spawają detale balustrad, nauczyłem się nauczyłem się najwięcej.

Ponoć nie interesuje Pana żaden konkretny styl architektoniczny. Czy można jednak doszukiwać się w Pańskich projektach wpływów modernizmu?

Jeżeli jestem modernistą, to nie ze względu na styl. Dzisiaj styl zamienił „modus” twórcy lub nurtu, tak jak piękno zostało zamienione w „wyraz”, co by to nie miało znaczyć. Mnie nie interesuje forma na początku. Forma wynika z rozwiązywania problemów budowlanych. Od czasów studiów byłem zafascynowany teorią „oryginalnego porządku” Miesa, który dzielił tę teorię z filozofem Romano Guardinim. Do tej pory uważam za istotne poszukiwanie współczesnego wyrazu przestrzeni, który będzie wynikał z naszego odbioru otaczającego świata, tu i teraz, a jednocześnie będzie możliwie najprostszy. Więc modernistyczny duch, a nie styl.

Szkło, metal, beton. Takie materiały kojarzą się laikowi z Pańskim stylem projektowania. Czy materiały budowlane w jakiś sposób definiują architekta?

Materiały muszą mieć lokalne pochodzenie, muszą być ekologiczne w najszerszym znaczeniu, funkcjonalne, muszą być tanie i muszą współgrać ze sobą w oczekiwanej przez architekta harmonii czy dysonansie. Bardzo lubię beton, transparentne szkło i czarną czy rdzewioną stal, ale też różne rodzaje kamienia naturalnego czy drewna. Wszystko zależy, po co mają być użyte.

W ostatnich latach, w centrach dużych aglomeracji miejskich w Polsce, powstają nowe budynki, przeważnie wysokie i o olbrzymiej kubaturze. Czy nadają one naszym miastom nowy wymiar estetyczny, czy je po prostu szpecą?

Polskie miasta to amorficzna, zdehumanizowana przestrzeń. W ciągu ostatnich dwudziestu lat stan zapaści pogłębił się beznadziejnie. Stary Kraków, Warszawa czy Lublin to przecież jedynie śladowe wyspy w morzu przestrzenno-funkcjonalnej i estetycznej degrengolady. Gdy porównamy to z dorobkiem okresu międzywojennego, to widać skalę katastrofy. Prawodawstwo, jakość elit, zagospodarowanie przestrzenne, budynki publiczne – przepaść.

 

Wszelkie próby uporządkowania centrum Warszawy zakończyły się uchwaleniem, w ostatniej chwili przed wyborami samorządowymi, planu miejscowego, który jest katastrofalny. To opinia wielu znakomitych urbanistów i architektów, którzy uzasadniali ją np. na posiedzeniu Rady Polskiej Architektury. To przykład, jak w majestacie prawa jesteśmy okradani z elementarnych wartości przestrzeni publicznych – zieleni, światła, powietrza, ładu krajobrazu miejskiego.

Iście apokaliptyczny krajobraz...

My przywykliśmy. Wystarczy jednak wjechać do Polski z Austrii i Czech. Jest to krajobraz braku demokracji, gdzie grupy interesów finansowych zawsze znajdą drogę do władzy – prezydentów, radnych, urzędników, aby zrealizować swoje pomysły na zarabianie. Im większa kubatura na sprzedaż, tym mocniejsze naciski i bardziej bezwzględna walka z oponentami. Oczywiście, najcenniejsze są tereny w centrum miasta – fragmenty parków, skwerów, zabytkowych założeń. Wszystko pod hasłem rozwoju. Lokalne społeczności są niezorganizowane, zbyt słabe, aby oprzeć się temu procesowi. Jaką siłę mogą przeciwstawić mieszkańcy inwestorowi o budżecie 300 mln zł, jeżeli to połowa rocznych wydatków miasta czy dzielnicy? Jak walczyć z najlepszymi kancelariami prawnymi, profesorami prawa, urbanistyki i architektury czy konserwacji zabytków, którzy za niewygórowaną sumę napiszą wszystko. Uzasadnią prawnie każdą bzdurę, którą usankcjonuje sąd. W Polsce przestrzeń kształtują nie urbaniści i architekci, lecz niekompetentni i cyniczni prawnicy. Nie ma kto bronić przestrzeni publicznych, bo nie ma demokracji, tylko jej pusta nazwa. Jak pisał baron De Custine z podróży po XIX-wiecznej Rosji: „Nazwy te same, co w Europie, ale rzeczy tych nie ma”. Brakuje mechanizmów, brakuje elit, brakuje świadomości. Jest powszechna bierna zgoda na staczanie się, na rozkradanie wartości publicznych. Optymiści oczywiście widzą wolność i dynamikę społecznego i materialnego rozwoju. Moim zdaniem, rzeczywista zmiana może nastąpić za parę pokoleń… Jeżeli w ogóle. Teraz wszystko zniszczymy, nasze prawnuki będą próbować te przestrzenie rewitalizować.

W budynku Centrum Chopinowskiego w Warszawie, według Pana projektu, odtworzono fasadę dwupiętrowej kamienicy z połowy XIX w., która wcześniej stała w tamtym miejscu. Jakie są metody pozwalające wpisać nowe budynki w już istniejący kontekst architektoniczny?

Mieszkańcy Warszawy doprowadzili do zapisu w warunkach konserwatorskich, że fasada trzykondygnacyjnej, skromnej kamienicy Anasińskiego ma być odtworzona. W chwili ogłoszenia konkursu na projekt Centrum, kamienica już nie istniała. Zaproponowałem strukturę nowego domu, wyrastającą ze struktury nieistniejącej kamienicy.

 

Tam, gdzie były filarki międzyokienne, pojawiły się stalowe słupy konstrukcji i instalacje. Stalowo-żelbetowo-szklana wieża wyrasta ze starych modułów, śladu miejsca. Dolna część, „spopielony powidok domu”, jak powiedział Michał Owadowicz, z zielenią na dachu, ma być obrośnięta bluszczem. Nowoczesny, funkcjonalistyczny budynek wyrasta z romantycznej idei.

A metodologia...


Co do metod, to czasami trudno jest porozumieć się ze środowiskiem konserwatorów, ponieważ oni w większości nie wiedzą, co to jest współczesna architektura. Są wykształceni i nastawieni wyłącznie na historyczne – „zewnętrzne” widzenie przestrzeni. Kategorie, którymi operują – wpisanie w kontekst, zharmonizowanie, w najlepszym wypadku dyskusje o typologii obiektów czy morfologii tkanki architektonicznej, są rodem z XIX w. Mnie nie interesuje fenotyp, mówiąc językiem biologii, a konserwatorów tylko fenotyp – zewnętrzna skorupa. Mnie interesuje genotyp – zapis uwarunkowań. Najważniejsze dla budowania architektury są warunki. Zmieniły się uwarunkowania powstawania zewnętrznych skorup, a konserwatorzy oczekują, że będziemy je powielać. Bardzo trafnie o takim konserwatorskim historyzmie, powiedziała mi kiedyś siostra Rosier-Siedlecka: Dlaczego oni nie jeżdżą dzisiaj w karocach, nie chodzą w kontuszach czy perukach?

Większość powierzchni użytkowej budynku w projekcie nowego pawilonu sejmowego, znalazła się pod ziemią. Czy jest to aluzja do tego, żeby posłowie wreszcie zniknęli nam z oczu?

Budynek znajduje się w Parku Rydza-Śmigłego, w bezpośrednim sąsiedztwie budynków sejmowych autorstwa profesora Pniewskiego. Działka jest zlokalizowana przypadkowo. Najlepszym wyjściem było ukształtowanie nie budynku, lecz krajobrazu – fragmentu parku. Jedynym nadziemnym elementem jest transparentny parkowy pawilon, który mieści schody, windy i oczywiście zieleń nad całą powierzchnią domu.

Jaki jest wpływ polityków na kształtowanie przestrzeni architektonicznej we współczesnej Polsce?

Co do polityków, to „ryba gnije od głowy”. Od dwudziestu lat całą winę za rozkład Polski ponoszą kolejne ekipy polityczne, czyli my wszyscy. Kiedyś to byli Niemcy, Austriacy, Rosjanie, komuniści. Dzisiaj sami psujemy prawo, gospodarkę, bezpowrotnie niszczymy walory przyrodnicze i kulturowe.
Katastrofa. Oczywiście, oni są zadowoleni – Polska „się rozwija”. Materialnie jest lepiej niż przed dwudziestu laty, ale ile w tym czasie straciliśmy przez nieudolne władanie? Gdzie moglibyśmy być, gdybyśmy mieli elity?

 



Jest Pan autorem projektu Centrum Chopinowskiego, uczestniczył Pan w rewaloryzacji parku i muzeum Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli. Czy architektura ma coś wspólnego z muzyką? Czy można czerpać inspirację z tradycji muzycznej, projektując budynki?

Zazdroszczę muzykom. Cała moja rodzina, i to od paru pokoleń, to muzycy, jestem jedynym „wyrodkiem”. Nie mogę normalnie funkcjonować bez utworów sakralnych Bacha w wykonaniu Gardinera, Casalsa czy Szerynga, oper Mozarta pod batutą Jacobsa czy koncertów Beethovena w wykonaniu Pletnieva. Ale inspiracją dla domów są warunki ich powstania.

Jest Pan przeciwnikiem „TVN Style w architekturze”. Na czym polega ta „estetyka” i Pańska jej krytyka?

To bardziej etyka niż estetyka. W stylu tym 24 godziny na dobę podaje się ciepłą, bezproblemową papkę z mody, plotek, ciekawostek, kuchni. Nie da się odróżnić życia od reklam. Spełnił się witkacowski koszmar rzeczywistości całkowicie odmóżdżonej, nieistotnej. To świat bez duchowości, bez cierpienia, bez sprzeczności. Pozorne zmiany w tym świecie wynikają z komercyjnych paroksyzmów zmian mody. Zawsze musi być „ktoś na topie”. Istota tego stylu to: zmiana, żeby interes się kręcił. Architektura od lat 70-tych podlega tym samym globalnym i lokalnym komercyjnym strategiom. Tylko, że u nas moda jest karykaturą mody z Nowego Jorku czy Dubaju.

Rezydencje dla prywatnych, bogatych inwestorów... Ucieka Pan od takich zleceń, bojąc się kolejnej wariacji na temat „dworek szlachecki” forsowanej przez właścicieli? Czy zdarzają się jednak inwestorzy gotowi zaakceptować propozycje inne niż architektura historyzująca?

Zrezygnowaliśmy z paru projektów – my i inwestorzy, po szkicach, z wymienionych względów. Nie potrafimy zrobić domu przeciwko właścicielowi, albo na działce 400 m² wśród „typowej” jednorodzinnej zabudowy.

Ubiegłoroczna Nagroda Honorowa SARP-u podsumowuje wszystkie wyróżnienia i nominacje dla Pańskich projektów, zarówno w konkursach organizacji architektów, jak i ministerstw. Czy jest to cezura dla mistrza, który powinien powiedzieć: „Osiągnąłem już wszystko, teraz czas na pracę dydaktyczną i przekazanie wiedzy młodzieży, a własna deska kreślarska niech powędruje na stryszek”?

Deska z archaiczną przykładnicą do odręcznego rysowania, w mojej pracowni w Nałęczowie ma się nieźle. Honorowa Nagroda SARP jest największym wyróżnieniem, ale równie wielkim wyzwaniem, aby na nią zasłużyć. Właściwe oceny pojawią się za sto lat.

Prowadzi Pan zajęcia z projektowania na uczelniach kształcących architektów. Jacy są młodzi adepci sztuki? Ambitni, pragnący kształtować naszą przestrzeń architektoniczną? Zainteresowani tylko sukcesem materialnym, czekają na dobry kontrakt w Dubaju albo w Singapurze?

Nie można ich oceniać, ale niestety, bardziej to drugie. Myślę, że wszystkie pokolenia są podobne. Tylko niewielka część studentów jest zainteresowana architekturą, jeszcze mniejsza część ma talent, a zupełnie znikoma upór, żeby czasami stać się „adeptami sztuki”. Mają czas – podobno architektem zostaje się po pięćdziesiątce.

Dziękuję za rozmowę.


dr arch. Bolesław Stelmach - absolwent i doktorant Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej. W 2010 r. został laureatem Honorowej Nagrody SARP – polskiego Oskara w dziedzinie architektury. Założyciel biura architektonicznego Stelmach i Partnerzy. Zaprojektował m.in. warszawskie Centrum Chopinowskie, nowe budynki Muzeum Chopina w Żelazowej Woli, sanatorium „Fortunat” w Nałęczowie, siedzibę TP S.A. i budynek biurowo-usługowy „Zana House” w Lublinie. Jego projekty były wielokrotnie wyróżniane, np. Centrum Hydroterapii „Atrium” w Nałęczowie (nagroda główna Stowarzyszania Architektów Polskich w 2004 r.), Dom Dostępny (nagroda Ministra Budownictwa), Oddział Okręgowy NBP w Lublinie (nagroda Ministerstwa Kultury za najlepszą rewaloryzację). Centrum Chopinowskie oraz rozbudowa Muzeum Chopina i rewaloryzacja parku w Żelazowej Woli znalazły się na liście nominowanych projektów do tegorocznej edycji Mies van der Rohe Award – najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej.




Autor: Karol Usakiewicz; Fot. Stelmach i Partnerzy