DESIGN

STRONA GŁÓWNA  /  DESIGN  /  NAZWISKO Z MARKĄ  /  Design zamiast reklamy str. 1

Design zamiast reklamy

Design zamiast reklamy


Na świecie produkuje się tyle przedmiotów, które nie niosą ze sobą żadnych wartości, nie starzeją się ładnie, a za pół roku zostaną zastąpione czymś innym i wylądują w koszu. Staram się tworzyć przedmioty, które będą na lata, przemyślane również pod kątem środowiska.


Maja Ganszyniec: designerka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, studiowała na Politechnice w Mediolanie oraz w Royal College of Art w Londynie. Odbyła praktyki w Atelier Alessandro Mendini, a także współpracowała ze Studiem Architektury Luca Scacchetti w Mediolanie. W 2008 r. otrzymała m.in. wyróżnienie Instytutu Innowacji RCA, wygrała konkurs „2 w 1” organizowany przez firmę Meble VOX. Od dwóch lat mieszka i pracuje w Polsce, tworzy projekty indywidualne oraz wspólne z Pawłem Jasiewiczem, Krystianem Kowalskim i Marcinem Krygierem w ramach grupy projektowej Kompott.

Redakcja: Nie bała się Pani ryzyka, decydując się na zawód designerki w Polsce?

Maja Ganszyniec: Zawsze jest jakieś ryzyko, ale wierzę, że każdy problem jest automatycznie ogromnym potencjałem. I tak widzę Polskę w tym momencie. Mamy dość unikalną sytuację, w której ekonomicznie jesteśmy na poziomie Europy Zachodniej, natomiast nasza rzeczywistość estetycznie i funkcjonalnie zdecydowanie od tych standardów odbiega. Ale wszelkie braki to pole pracy dla projektantów. Rośnie świadomość producentów, którzy zaczynają zdawać sobie sprawę, że nie można ze sobą konkurować tylko poprzez obniżkę cen. Design jest podstawą dobrego produktu, a takiemu reklama nie jest już potrzebna.

Od dwóch lata działa Pani w grupie Kompott. Czy działalność w zespole nie jest równocześnie ograniczeniem? Zazwyczaj to jednostki wychodzą z grupy, czując potrzebę samodzielnego tworzenia.

Wspólne projektowanie nie jest naszą jedyną aktywnością. Tworzymy też indywidualnie, współpracujemy z innymi partnerami. Staramy się realizować na wielu płaszczyznach. Praca w większym zespole umożliwia spojrzenie na dany temat z perspektywy kogoś innego, pozwala uniknąć wielu błędów, jest też wzajemnie stymulująca i po prostu przyjemniejsza.

Jak to jest być jedyną kobietą w grupie?

Nie ma to specjalnego znaczenia. Zawsze szukamy najlepszych rozwiązań, bez względu na płeć.

Nie kusi Pani, żeby to zmienić?

Nie, nie mam takiej potrzeby. Projekt musi być po prostu dobry. Nie rozważamy projektów w kontekście damsko-męskim (śmiech).

 

Ma Pani na koncie już kilka nagród i wyróżnień. Które ceni Pani najbardziej?

Ucieszyło mnie wyróżnienie Instytutu Innowacji Royal College of Art, ale również pozytywna opinia na temat mojej twórczości Instytutu Wzornictwa Przemysłowego. Największą satysfakcją jest jednak sytuacja, w której produkt po prostu się sprzedaje. Kiedy producent i odbiorca są zadowoleni z mojej pracy. Myślę też o projektach, które chciałabym kiedyś zrealizować.

Co to za pomysły?

To bardzo długa lista (śmiech). Mam w głowie coś na kształt elementarza różnych przedmiotów, na które mam ochotę. Na przykład bardzo chciałabym mieć okazję pracować przy projekcie roweru – ale to tylko jeden z wielu tematów.

Ograniczenie to w twórczości chyba najgorsza rzecz?

Ograniczenie, w rozumieniu pracy tylko na jednym polu, rzeczywiście jest trudne, bo nudne. Ale ograniczenia w ramach konkretnego tematu bardzo pomagają. Dużo gorszą rzeczą jest moment, w którym producent mówi: „Rób, co chcesz”, nie ma wtedy obustronnej współpracy. Określone obostrzenia technologiczne i jasno określona strategia firmy lub danego produktu dają pewność, że będzie on trafiony i właściwy.

Stworzyła Pani m.in. stojak na rower, przeznaczony do przestrzeni publicznej i umywalkę bez odpływu, zwracającą uwagę na zużycie wody. Nadaje Pani projektom konkretne przesłania?

To są typowe projekty designerskie, czyli nie tylko ładne i estetyczne, ale niosące dodatkową wartość funkcjonalną. Rzeczy właściwie zaprojektowane nie mogą być wyłącznie ładne. Nie interesuje mnie taki design.

Ma Pani potrzebę ulepszania świata?

Oczywiście! Projektanci są uwarunkowani idealistycznym myśleniem, które może być postrzegane jako naiwne, ale może być też właściwą motywacją do pracy. Bardzo ważna w tym zawodzie jest etyka. Nie chciałabym tworzyć rzeczy, które będą kolejnymi śmieciami. Na świecie produkuje się tyle przedmiotów, które nie niosą ze sobą żadnych wartości, nie starzeją się ładnie, a za pół roku zostaną zastąpione czymś innym i wylądują w koszu. Staram się tworzyć przedmioty, które będą na lata, przemyślane również pod kątem środowiska.

Pani projekty dla jednych mogą wydawać się oryginalne, dla innych infantylne, np. miś zmieniający się w poduszkę. Jakie są dla Pani?

Powstają one w trakcie analizy konkretnych sytuacji. Dzieci często do późnego wieku śpią z misiem. Ten poduszko-miś jest stadium przejściowym, na końcu którego misia zamieniamy już na zwykłą poduszkę. Jest to też sposób na utrzymanie poduszki w czystości – miś staje się praktycznym pokrowcem, np. w podróży. On ma wyglądać infantylnie, bo jest skierowany do dzieci.

 

Który ze swoich projektów uznałaby Pani za najbardziej fantazyjny?

Wszystkie fantazyjne efekty powstają poprzez bardzo racjonalne myślenie i mają konkretną przyczynę (śmiech). W przypadku przechylonych półek „6 stopni” stwierdziłam, że jeśli pomożemy zgromadzonym na półce książkom, będą one naturalnie opierać się o siebie i ściankę, nie tworząc bałaganu. Projekt, do którego jestem też mocno przekonana, to korek od umywalki „Otoczak”. To sympatyczny i miły w dotyku przedmiot, którego forma nie jest efektem fanaberii, a długiego procesu projektowego i analiz.

Eksperymentuje Pani w doborze materiałów?

Zwykle wybieram materiały naturalne, jak drewno, szkło, ceramika czy kamień. Są one wdzięczne w obróbce i najładniej się starzeją. Rzeczy z nich wykonane mają szansę przetrwać dziesięciolecia w naszym otoczeniu. Nie lubię natomiast przedmiotów z plastiku, które często wymieniamy i wyrzucamy. Ale czasami eksperymentuję. Taki research jest nieodzowną częścią naszej pracy. Przykładem jest stół „Taka” z corianu. Powstał on w wyniku badania materiału, którego używa się m.in. do tworzenia blatów kuchennych. Jest on przeznaczony do kontaktu z żywnością. Wykorzystaliśmy jego pierwotną funkcję i stworzyliśmy stół, który stał się serią połączonych ze sobą naczyń „wchłoniętych” przez blat. Oczywiście, nalewanie do nich zupy byłoby już abstrakcją (śmiech), ale wykorzystanie ich jako mis na orzechy czy owoce jest niecodziennym, ale realnym rozwiązaniem.

Wspominała Pani, że realizuje się na wielu płaszczyznach. Projektowanie to nie wszystko?

Ja tak powiedziałam?! (śmiech)

Ja tak pytam...

Każdy z nas, poza tworzeniem w formacji, ma szereg innych aktywności. Niestety, w moim przypadku wszystkie one są nadal „projektowe”. Obawiam się, że jest to zawód bardzo uzależniający.

Czyli moje ostatnie pytanie: „Jeśli nie design, to co?”, nie powinno się pojawić?

Trudno jest walczyć z czymś, co jest częścią natury człowieka. Jeśli nie design... to inny design (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.




Autor: Aneta Gawędzka-Paniczko, fot. Marcin Krygier i arch. Mai Ganszyniec