DESIGN
Optymizm to mój obowiązek
Prof. Stefan Kuryłowicz: minimalizm nie jest „stylem”, to bardziej sposób myślenia o przestrzeni. Ten nurt wymaga ogromnej dociekliwości, dyscypliny i świadomego ograniczenia stosowanych środków wyrazu.
Prof. Stefan Kuryłowicz
Szef i główny projektant Autorskiej Pracowni Architektury Kuryłowicz & Associates. Autor lub współautor m.in. centrum biurowego „Focus Filtrowa” przy Trasie Łazienkowskiej w Warszawie, budynku biurowego „Królewska” u zbiegu ulic Królewskiej i Marszałkowskiej, siedziby PLL LOT, budynku biurowego „Nautilius” w Warszawie, zespołu osiedli mieszkaniowych Eko-Park na Mokotowie. Laureat wielu nagród i odznaczeń. Poprzez swoje projekty wpisuje się w nurt modernistyczny i wyraża fascynację konwencją minimalistyczną.
Redakcja: Jest Pan zapalonym żeglarzem. Nie kusiło Pana, aby zaprojektować jacht i popłynąć w rejs dookoła świata?
Prof. Stefan Kuryłowicz: Żeglarstwo było moją wielką miłością wiele lat temu. Ale projektowanie jachtu? Na pewno nie. To bardzo trudna umiejętność i, aby stworzyć piękny i dzielny jacht, trzeba mieć ogromną wiedzę. Chciałbym jednak wypłynąć w długi rejs, najchętniej sam.
Wróćmy na ląd. Czasami odnoszę wrażenie, że duża cześć nowo powstających budynków jest, zwyczajnie mówiąc, brzydka. Nie mamy dobrych projektantów?
Faktem jest, że wiele jest domów „szpetnych”. Pojęcia „ładne” czy „brzydkie” są natomiast mało precyzyjne i nie zawsze związane z osobą projektanta. Znaczna część budynków, które ocenił Pan jako brzydkie, nie została zaprojektowana przez architekta. Architektura popularna w Polsce powstaje głównie w oparciu o projekty, w których kryteria estetyczne są jednymi z najmniej istotnych. Zauważam jednak wzrastającą liczbę domów wartościowych. Nie stanowią większości, ale są dobrym prognostykiem na przyszłość. Jeśli jednak ktoś chce mieć brzydki dom, to będzie go miał, bez względu na wysokość budżetu. Powstają bowiem szpetne obiekty za duże pieniądze, ale też piękne realizacje przy ograniczonych budżetach. Propozycja architekta jest często odpowiedzią na oczekiwania zleceniodawcy, który nie zawsze wie, że można lepiej, prościej, inaczej. Wynika to z braku wartościowych wzorców kulturowych i świadomości, że piękny dom, wspaniale ukształtowana przestrzeń może zmienić standard życia. Niestety, część tych wzorców, często nieumiejętnie, kreowana jest przez media i literaturę fachową, nie zawsze najwyższej jakości. Projektanci też nie są bez winy. Często brak im umiejętności, czasem charakteru, aby zadać sobie trud i podjąć ryzyko nakłonienia inwestora do trudniejszego rozwiązania. Niezależnie od jakości budynków, prawdziwym dramatem jest natomiast to, co znajduje się pomiędzy domami i w ich bezpośrednim otoczeniu.
Na czym polega ten dramat?
Przede wszystkim na braku założeń urbanistycznych porządkujących zabudowę i kreujących przestrzenie publiczne. W okresie międzywojennym możliwa była parcelacja dzielnic uznawanych obecnie za atrakcyjne: w Warszawie Saskiej Kępy, Żoliborza Oficerskiego, Bielan, fragmentów Grochowa, a także miast satelitów, jak Podkowa Leśna, czy położona na półwyspie helskim Jurata. O ich wysokiej ocenie decyduje czytelny układ ulic. Obecnie w zabudowie jednorodzinnej dominuje urbanistyka „łanowa”– przypadkowe enklawy zabudowy są lokalizowane na działkach o przypadkowym kształcie i bez jakichkolwiek powiązań. W ten sposób nigdy nie powstanie dzielnica ani miasto. Odrębną kwestią jest jakość bezpośredniego otoczenia, często drogich i pretensjonalnych, rezydencji oraz niemożność uzgodnienia wspólnych dla niego zasad. Każdy płot i brama są inne, a na styku z ulicą najistotniejszy jest garaż.
Jaka, Pana zdaniem, powinna być dobra architektura?
Nie ma jednej recepty, to byłoby zbyt proste. Musi oferować coś więcej niż ochronę przed warunkami atmosferycznymi i spełnienie postulatów funkcjonalnych. Powinna być mądra, mieć czytelny wyraz architektoniczny. Przestrzeń pomiędzy domami musi być ściśle zdefiniowana i zadbana, abyśmy czuli się w niej dobrze i bezpiecznie. O przestrzeni ulicy Emilii Plater w Warszawie mówiono, że ma szansę stać się polską Champs-Élysées. Jest wyznaczona przez dobrze zaprojektowane wieżowce WCF, hotele Intercontinental i Mariott, Dworzec Centralny, dyskusyjne architektonicznie, ale ważne centrum handlowe Złote Tarasy i wejście do Sali Kongresowej. Sama ulica natomiast, jej wyposażenie i sposób wykorzystania nasuwają skojarzenia z rozdętym do gigantycznych rozmiarów dworcem autobusowym w mieście powiatowym w czasach PRL. Ponadto zawsze jest brudno. Codziennie przechodzą tamtędy włodarze miasta, bo przy tej samej ulicy mieści się wydział architektury. Zastanawiam się, dlaczego od dwudziestu lat nie można tego uporządkować.
Może im to po prostu nie przeszkadza?
Może. Najbardziej rażące w odbiorze naszego bezpośredniego otoczenia jest przyzwolenie na bylejakość. To, że nie przeszkadza nam bałagan, że jest „brzydko” i brudno. A przecież nie powinniśmy się na to godzić.
W Pana pracowni powstają budynki głównie w stylu minimalistycznym. Czym jest dla Pana tego typu architektura?
Minimalizm nie jest „stylem”, to bardziej sposób myślenia o przestrzeni. Liczba architektów, którzy chcieliby, aby tworzoną przez nich architekturę określano jako minimalistyczną jest znacząca. Udaje się to nielicznym. Ten nurt wymaga ogromnej dociekliwości, dyscypliny i świadomego ograniczenia stosowanych środków wyrazu. Co ważne, musi uzyskać także akceptację zamawiającego-zleceniodawcy. W przypadku architektury określanej jako „komercyjna”, wymaga akceptacji także jej adresata-odbiorcy, codziennego użytkownika. Mam wątpliwości, czy tworzone przez nas budynki spełniają te kryteria. Jeżeli tak oceniona zostanie choćby część z naszych realizacji, będę szczęśliwy.
Przypuśćmy, że projektuje Pan rezydencję, w której zamieszkam. Od czego zaczniemy?
Musiałbym poznać Pana i osoby, z którymi będzie Pan mieszkał. Ważne są przyzwyczajenia domowników, sposób życia, spędzania wolnego czasu, postrzegania świata i wyobrażenie tego, co ważne. Czy lubi Pan przebywać w gronie dość wąskim, czy znajduje przyjemność w goszczeniu u siebie pięćdziesięciu osób.
Lubi Pan się otaczać pięknymi przedmiotami? Samochód, meble z nazwiskiem, dobry design?
Nie lubię brzydoty, co jest chyba rzeczą naturalną u architekta. Jestem daleki od fetyszyzowania przedmiotów, natomiast faktycznie, jeśli mam możliwość korzystania z rzeczy, które są funkcjonalne i piękne zarazem, to oczywiście robię to. Jeżdżę jaguarem, a kupiłem go m.in. dlatego, że jest samochodem o wspaniałej tradycji i nie ma w sobie nic z wulgarności. To nie jest przejaw snobizmu. Brzydoty wokół jest dość, więc wybieram to, co ładne.
W Polsce osiągnął Pan sukces. Czy przekłada się on na realizacje za granicą?
Nie. Z satysfakcją jednak mogę powiedzieć, że nasza pracownia jest rozpoznawalna w Europie, a dokonania polskich architektów zaczynają być zauważane i doceniane także poza krajem. Szczęśliwie powoli odchodzi do lamusa snobizm na, uważanego za lepszego, „architekta z zagranicy”, który „skończył szkołę w Paryżu” i „mówi po francusku”. Często okazuje się, że ci „najlepsi” potrafili zaistnieć w Polsce, projektując centra handlowe popularnych sieci spożywczych.
Którego architekta ceni Pan najbardziej?
Nie jestem oryginalny. W przeszłości byli to architekci Fińscy, ze współczesnych Szwajcarzy, Peter Zumthor i twórczość biura duetu Hercog i De Meron, architekci holenderscy, którzy z architektury uczynili wyróżnik kraju, znakomici Japończycy z niedoścignionym Tadao Ando, który wcześniej zajmował się zawodowo boksem, ale też młody zespół duński BIG. W ubiegłym roku zaskoczyła mnie siła wyrazu i jakość realizacji architektki włoskiego pochodzenia, pracującej w Brazylii, Liny Bo Bardi. Jej realizacje z początku lat siedemdziesiątych XX w., w tym Centrum kulturalne SESC Pompea w San Paolo, są przykładem szczerości propozycji estetycznych i zastosowanych materiałów, a także odwagi, determinacji i bezkompromisowości autorki. W tym czasie w Europie i Stanach Zjednoczonych architekci zafascynowani byli ideami-sztuczkami nurtu określanego jako postmodernizm. Jego czołowi przedstawiciele, Robert Venturi czy Frank Gehry, ozdabiali swoje budowle zdeformowanymi, wykonanymi z tektury, siatek czy blachy kolumienkami, tympanonami i łukami – elementami zaczerpniętymi z architektury klasycznej. Koncepcje postmodernistyczne w architekturze to szczęśliwie przeszłość, niezbyt chwalebna.
Co Pan czuje, widząc budynki zaprojektowane przez siebie?
Przeważnie satysfakcję. Dlatego często zmieniam trasę przejazdu, bo lubię patrzeć na to, co zrobiliśmy. Po części wynika to z próżności. Gdyby nie sprawiało mi to przyjemności, należałoby pewnie zacząć szukać innego zajęcia i sposobu zarabiania na życie. Mam ogromną satysfakcję patrząc na budynek Focusa, z przyjemnością spoglądam na centrum „Królewska”, cieszę się, widząc ludzi spacerujących po osiedlu Eko-Park. Szczęśliwie nie mamy w dorobku projektów, które musimy omijać.
Pana architektoniczne marzenie?
Chciałbym zbudować ważny gmach publiczny w Warszawie, czy naprawdę wysoki budynek. Z niecierpliwością czekam na zakończenie budowy dzielnicy Eko-Park i Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. Marzyłbym, aby władze Warszawy doceniły ogromny potencjał rejonu wokół Huty Luccini i stworzyły warunki planistyczne do budowy nowej dzielnicy według naszego projektu. Mam wiele marzeń. Stale powtarzam, że ja dopiero zaczynam karierę. W tym zawodzie, szczególnie w polskich warunkach, optymizm jest zawodowym obowiązkiem.
Zdarzyło się Panu zrezygnować z projektu i powiedzieć inwestorowi: nie będę tego firmował własnym nazwiskiem?
Kilkakrotnie. Ostatnio poproszono mnie o zaprojektowanie rezydencji, której architektura przez inwestora określona została jako styl „palladiański”, z wejściem we wnęce na planie koła. Uznałem, iż to zbyt trudne. W przeszłości podobnie argumentowałem, odmawiając korzystania z ówczesnych systemów prefabrykacji. Przyczyną odmowy może być mało sympatyczny charakter zleceniodawcy, nigdy przeznaczenie czy wielkość budynku. Wyznaję zasadę, iż każdy projekt należy traktować jako szansę na stworzenie wartościowej architektury, bez względu na to, czy jest to więzienie, dom publiczny czy buda dla psa.
Dziękuję za rozmowę.
Autor: Wojciech Buszko, fot. Archiwum Kuryłowicz & Associates