DESIGN

STRONA GŁÓWNA  /  DESIGN  /  NAZWISKO Z MARKĄ  /  Zaskakujemy świat str. 1

Zaskakujemy świat

Zaskakujemy świat

Fot. Juliusz Sokołowski


Nigdy nie myślałem o sukcesie. Sukces czy uznanie nie są celem samym w sobie. Trzeba daną rzecz zrobić najlepiej, jak się umie i nie myśleć o niczym więcej... Cała reszta dzieje się przy okazji, gdy wszystko jest skończone i możemy dany projekt zacząć promować - mówi Robert Konieczny.


Robert Konieczny

Architekt, właściciel pracowni KWK Promes w Katowicach. Jego projekty zdobyły wiele prestiżowych nagród na całym świecie. Tylko w 2008 r. Dom Aatrialny i Dom Ukryty zaprezentowano m.in. na wystawie najlepszych projektów świata 2008 „New World Architecture” zorganizowanej przez Chicago Atheneum i The European Centre For Architecture Art Design and Urban Studies, zaś Dom Bezpieczny i Dom OUTrialny otrzymały nominację do Europejskiej Nagrody Fundacji Mies’a van der Rohe.

Aneta Gawędzka-Paniczko: Jak zaczęła się Pana przygoda z architekturą?

Robert Konieczny: W ogólniaku rodzice zaproponowali mi, że albo pójdę na architekturę i wtedy oni pokryją mi koszty lekcji rysunku, albo wybiorę inny kierunek, wówczas musiałbym radzić sobie sam. Byłem chyba wygodnym człowiekiem i... przystałem na układ. Umówili mnie na spotkanie ze znajomym architektem, który miał sprawdzić moje predyspozycje. Miałem przynieść mu swoje prace, a przyszedłem z pustą kartką i ogryzionym ołówkiem. Poczuł się bardzo zlekceważony. Posadził mnie vis-à-vis klatki schodowej i kazał ją narysować. Myślał, że polegnę. Oczywiście, nie miałem pojęcia o perspektywie i narysowałem tak, jak widziałem. Kiedy to zobaczył, przeżył szok. Stwierdził, że jestem diamentem, który trzeba oszlifować.

Jako architekt zyskał Pan sławę w Polsce i na całym świecie. Jak do tego doszło?

Wszystko zaczęło się na studiach, kiedy z Marleną Wolnik wygrywaliśmy konkursy architektoniczne. Zrobiło się o nas głośno w branży, co było o tyle dziwne, że jeszcze nie skończyliśmy studiów. Potem założyliśmy firmę KWK Promes. Dzięki nagrodom, klienci nabierali do nas zaufania. Sukces zawdzięczam konsekwencji, uporowi i totalnej determinacji. Rezygnacji ze zleceń, których po prostu nie czułem. Nie chciałem robić czegoś, pod czym nie mógłbym się podpisać.

Spodziewał się Pan takiego uznania?

Nigdy nie myślałem o sukcesie. Tak bardzo lubię to, co robię, że jak zaczynam pracować nad projektem, zapominam o bożym świecie. Sukces czy uznanie nie są celem samym w sobie. Trzeba daną rzecz zrobić najlepiej, jak się umie i nie myśleć o niczym więcej... Cała reszta dzieje się przy okazji, gdy wszystko jest skończone i możemy dany projekt zacząć promować.

 

Jak powstają projekty?

Szukamy z zespołem inspiracji, pewnej logicznej idei, która poprowadzi dany projekt do końca. Pomysł musi odpowiadać na zapotrzebowanie klienta, wpisywać się w zastany kontekst. Nigdy nie zdarza się, że od razu wiem, jak dany budynek ma wyglądać. Gdyby tak było, wszystkie moje projekty byłyby podobne. Wolę, żeby zaskakiwały nie tylko klienta, ale i mnie. Bardzo często jestem zdziwiony efektem, który udało mi się osiągnąć. Kiedy wpada się na jakiś pomysł i konsekwentnie się za nim podąża, można dojść do niecodziennych rozwiązań. Trzeba się tylko otworzyć, zrezygnować z utartych schematów, nie bać się. Tego uczę ludzi, którzy ze mną pracują. Dzięki temu stworzyliśmy projekty, uznane na świecie za absolutnie nowatorskie. Tworzymy nową jakość w architekturze, zaskakujemy świat. Z tego jestem najbardziej dumny. Zawsze też czuwam nad całością, dbając o jakość obiektu, jego detale. Staram się doprowadzić wszystko do absolutnego minimalizmu. Kieruję się hasłem: mniej znaczy więcej.

Czy jest nagroda, o której Pan marzy?

Nagroda Pritzkera. Dostają ją absolutnie najwięksi na świecie architekci, za całokształt swojej twórczości. Jest jak Nobel w nauce. To marzenie – z gatunku tych, których człowiek boi się wypowiedzieć na głos. Jeśli chodzi o wyróżnienia europejskie, to nagroda Fundacji Mies’a van der Rohe, do której byłem nominowany już pięciokrotnie. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś dostał ją przed czterdziestką. Na nią trzeba po prostu zasłużyć.

Odkrył Pan jakiś sposób na zwycięstwa i przekonanie do siebie jury?

Gdyby to było wciąż to samo jury, to pewnie szukałbym jakiegoś sposobu (śmiech). Nagrody sprawiają, że człowiek zaczyna wierzyć w siebie, że zrobiło się kawał dobrej roboty, którą doceniają inni ludzie. Nie zawsze się wygrywa, czasami ponosi się klęskę. Porażki zawsze spotykały mnie w odpowiednim momencie. Kiedy zaczynało mi się wydawać, że jestem mistrzem świata. Sprowadzały mnie na ziemię.

Czy spotkał się Pan z negatywnymi opiniami o swojej architekturze?

No pewnie (śmiech). Czasami zaglądam na fora internetowe, które komentują dokonania architektów. Te polskie wyróżnia, niestety, bardzo niski poziom wypowiedzi, nie mający nic wspólnego z merytoryczną polemiką czy rzetelnym komentarzem na temat architektury. Często podszyte są zazdrością, frustracją bądź kompletną nieznajomością tematu. Zdarza się jednak, w większości na portalach zagranicznych, że komentarze użytkowników są bardzo merytoryczne, rzeczowe, a przez to cenne. Krytyka, podobnie jak konkurencja, są bardzo potrzebne. Mobilizują do działania.

 

A jak jest z konkurencją w Polsce?

Są dwie młode, obiecujące pracownie: Mobius Architekci i Front Architects. W zeszłym roku dostały wyróżnienie magazynu „Wallpaper”, które my zdobyliśmy rok wcześniej. Obie pracownie czegoś szukają, chcą zrobić coś ciekawego. W każdym kraju powinna być grupa bardzo ambitnych architektów, którzy dążą do nowatorstwa, chcą się wzajemnie zaskakiwać. W Polsce bardzo tego brakuje. Oczywiście, są uznani twórcy, którzy robią dobre projekty, ale ja nie dostrzegam w nich nowatorstwa. Mam pewnego rodzaju obsesję na tym punkcie. Uważam, że tylko nowatorstwo popycha architekturę do przodu. Szczególnie cenię prof. Krzysztofa Ingardena. Zaliczam go właśnie do takiej grupy architektów „poszukujących”. Jego sposób myślenia jest mi bardzo bliski.

Czy często musi Pan wybierać między sztuką a komercją?

Komercji unikam jak ognia. Staram się zawsze robić to, co uważam za dobre, wartościowe i funkcjonalne. Lubię tworzyć rzeczy indywidualne. Mieliśmy wiele propozycji przystąpienia do lukratywnych przedsięwzięć. Niestety, komercyjni inwestorzy często nie mają wyczucia czy smaku. Mierzą wszystko równą miarą, przeliczając na pieniądze, aby było jak najtaniej i jak najszybciej. Chcemy robić rzeczy, za które nie będziemy się później wstydzić. Dobra architektura to dobra myśl. Jej tworzenie nie jest procesem błyskawicznym. Wymaga pewnej finezji, doświadczenia, a przede wszystkim czasu. I to kosztuje.

Jak mieszka Robert Konieczny?

Masakra! (śmiech). Ciągle mieszkam ze swoją rodziną na dziesiątym piętrze wieżowca w Katowicach, w bardzo fajnym miejscu i z ciekawym widokiem. Ale myślę już o tym, żeby zbudować dom. Powoli moje plany zaczynają się urzeczywistniać. Jeśli uda mi się wpaść na dobry pomysł, to projekt będzie bardzo niestandardowy. A jeśli pomysł będzie słabszy, to poczekam, aż wymyślę coś naprawdę dobrego.

Czy wyobraża Pan sobie taką sytuację, w której kończą się Panu pomysły?

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to, co robię, jest mi dane i w każdej chwili może zostać odebrane. Co wtedy? Jako student zarabiałem na życie rysując i malując. Zajmowałem się też handlem, co zresztą całkiem dobrze mi wychodziło. Dlatego chyba wolałbym wrócić do handlu niż zajmować się architekturą, która by mnie nie bawiła.

Dziękuję za rozmowę.




Autor: Rozmawiała Aneta Gawędzka-Paniczko.